20 czerwca 2015

Rozdział czwarty

Błąkałem się z nadzieją, że pomysł i plan odsłonią się w sposób naturalny.
 Że sens w końcu się objawi, ponieważ sens istnieje. 
Dlatego każdego roku wypuszczam się w podróż coraz dalej i dalej. 
Na koniec kontynentu, żeby zostawał tylko powrót. 
Męczyłem się i przeklinałem. 
Potem to wszystko wciąż mi się śniło. 
Andrzej Stasiuk 

Obudził się zlany potem. Dłoń złapała za rękojeść katany opartej o łóżko. Oddychał szybko, nasłuchując. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest. Przekręcił powoli głowę w lewą stronę. Duże, trzyskrzydłowe okno wpuszczało do pokoju światło poranka. Gałęzie drzewa rosnącego obok budynku poruszały się delikatnie pod wpływem wiatru. Pomyślał, że warto zainwestować w rolety, bądź zasłony. Wiedział już, gdzie jest. Odetchnął głęboko rozluźniając uchwyt na broni. Usiadł. Spuścił nogi z łóżka i przeciągnął się. Ziewnął. 
Mieszkanie, które mu przydzielono było niewielkie. Sypialnia była podłużnym pomieszczeniem, w którym mieściło się wąskie łóżko i szafa. Gołe, białe ściany nasuwały mu na myśl szpital. Wzdrygnął się z niechęcią, przypominając sobie ostatnią wizytę w tym przybytku. Było to gdzieś na północy, w jakimś zapyziałym miasteczku. Jedynym lekarzem był starzec, który bez przerwy gadał i gadał. Prawie jak Naruto. Uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie wieczór.
Przeszedł do łazienki. Ściągnął bokserki i wszedł pod prysznic. Odkręcił kurek z zimną wodą. Czuł, jak lodowate igiełki pobudzają każdą komórkę ciała. Przyjemne strumienie spływały po ramionach, plecach, pośladkach. Rozluźnił mięśnie i przez chwilę upajał się błogim stanem spokoju. Po dziesięciu minutach, owinięty w biodrach białym ręcznikiem, wyszedł do kuchni. Był to właściwie aneks połączony z salonem. Zajrzał do niskiej lodówki. Była pusta. Nie zdziwił się, w końcu nie mógł liczyć na to, że z mieszkaniem otrzyma pełne zaopatrzenie. Nalał sobie wody do szklanki i usiadł na niebieskiej sofie. Obok niej ustawione były dwa fotele, obite tym samym materiałem. Poza tym pod ścianą była komoda z jasnego drewna i kwadratowy stół z czterema krzesłami. Wszystkie meble, łącznie z kuchennymi, zachowane były w kolorach: niebieskim i jasnego drewna. Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze pół godziny do stawienia się w pracy. Najgorsza robota, jaką mógł dostać. 
- Cholera! - mruknął niezadowolony. Czuł, że Kakashi z czystej złośliwości przydzielił mu takie, a nie inne zadanie. Akademia. Kojarzyła mu się jedynie z wczesnym dzieciństwem. Już wtedy uważał, że jest przepełniona niedorozwiniętymi, rozkapryszonymi i głupimi maluchami. A teraz? Co on miał wspólnego z dziećmi? Kombinował przez chwilę, jak wybrnąć z tej sytuacji, ale każdy pomysł szybko odrzucał. Hatake był teraz hokage, a to oznaczało władzę niemal absolutną, a przynajmniej w jego sprawie. Nie mógł sobie pozwolić, by zawieść jego zaufanie. Wstał i przeszedł do sypialni, by z szafy wyciągnąć ubranie. Biały ręcznik zostawił na podłodze, nie martwiąc się zbytnio bałaganem. Podczas podróży odzwyczaił się od sprzątania. Ciągle był w drodze, nigdzie dłużej nie zagrzał miejsca. A momenty, w których zatrzymywał się w miasteczkach, czy wioskach, były naprawdę krótkim okresem. No i zawsze był ktoś, kto po nim sprzątał. Sam nie zniżał się prawie nigdy do tak przyziemnych obowiązków.
- Zawsze mogę opuścić wioskę - pomyślał, zapinając czarną pelerynę tuż pod szyją. - Tylko, że postanowiłem zostać. Kurwa! - warknął, zamykając za sobą drzwi. Uznał, że da bachorom jedną szansę, jeśli dziś ktoś go wkurzy, zostawi akademię i będzie miał święty spokój. Nikt się nie przyczepi, że nie próbował. 
W podróży nocowała w małym namiocie rozstawionym w zarośniętej części lasu. Żaden nieproszony człowiek nie powinien się tu znaleźć, więc spokojnie ułożyła się do snu. Miała nadzieję, że spędzi spokojną noc. Wślizgnęła się do śpiwora. Nie było tu może najwygodniej, ale przywykła do różnych niedogodności w trakcie misji. Przymknęła oczy i zapadła w sen. Nagle obudził ją odgłos szurania tuż obok cienkiej, płóciennej ścianki namiotu. Chwyciła kunai w prawą dłoń i ostrożnie, cicho wysunęła się z posłania. Starając się nie zdradzić, że nie śpi, przesunęła się do wejścia namiotu i uchyliła płachtę materiału. Wyjrzała na zewnątrz. 
Blada poświata księżyca oświetlała potężną postać. Mężczyzna stał oparty o drzewo, tuż obok namiotu. Dłoń przyciskał do brzucha. Był lekko pochylony. Sakura poruszyła się ostrożnie, jednak ruch zwrócił uwagę intruza. Spojrzał na nią bystro. Choć niewiele mogła dostrzec w słabym świetle, jaki dawał księżyc, dostrzegła czerwień bijącą spod długiej grzywki. Po plecak przebiegł jej zimny dreszcz. Przełknęła ślinę i oblizała wargi. Mężczyzna oderwał się od drzewa i ruszył w jej kierunku. Jego palce pokryte były czerwienią. Krew wypływająca z rany na brzuchu zwróciła uwagę kobiety. Podniosła się i podeszła do niego. Jej dłonie pokryły się zielonkawą poświatą. Przyłożyła je do miejsca, w którym ziała przeraźliwie głęboka dziura. Zdziwiła się, że ranny jeszcze żyje. 
Dotknął zakrwawionymi opuszkami palców policzka dziewczyny, pozostawiając na nim trzy czerwone smugi. Podniosła na niego wzrok i utonęła. To do niego należały te ukochane, przerażające oczy. Wąskie, grymaśne usta. Zgrabny nos. Włosy, czarne niczym u kruka. Zaatakował ją szybko. Boleśnie. Nie była w stanie nawet się obronić. Nie próbowała. Nie chciała. Tylko jedno liczyło się w tym krótkim momencie - usta miażdżące jej własne i męska dłoń zanurzona w różowych włosach. 
- Tak! - jęknęła.
Przebudzenie było nie do zniesienia. Otworzyła szeroko oczy. Dotknęła policzka, na którym nie było śladów krwi. Jedynie łzy. Znów ten sen. Powtarzał się odkąd wyruszyła z Konohy. Zmieniały się tylko szczegóły. Akcja działa się w jej pokoju, potem w gabinecie Kakashiego i w końcu tutaj. W tym małym namiocie. Leżała długo, uspokajając się i błądząc dalej w marzeniach. Kiedy zdawała sobie sprawę, że to tylko głupie sny, wracała do rzeczywistości.
Sakura po czterech dniach podróży dotarła do bram Kiri. Zakładała wcześniej, że droga zajmie jej więcej czasu, jednak tempo, jakie sobie narzuciła podczas marszu skróciło czas, w jakim przebyła trasę. Podczas podróży wiele myślała. Była sama, nikt jej nie przeszkadzał, ani nie odwracał uwagi od problemów, z którymi miała się zmierzyć. 
Po pierwsze musiała wyjaśnić sprawę z Ryu. Nie mogła się pogodzić z tym, że odszedł w taki sposób. Mężczyzna, shinobi nie uciekał się do takich tchórzliwych zagrywek - tak sądziła. Jednak życie pokazywało inaczej, było okrutne i niewiele miało z zasadami, jakimi kierowała się Haruno. Musiała przyznać, że jej zachowanie też nie było zbyt odważne, gdy uciekła z gabinetu Kakashiego, gdy pojawił się Sasuke. 
Tak, Uchiha był drugim problemem, z jakim musiała się zmierzyć. I był to kłopot o wiele poważniejszy od pierwszego. Stało się bowiem to, czego tak się obawiała. Jej pierwsza i jedyna miłość powróciła do wioski, co oznaczało jedynie ból, udrękę i cierpienie. Uczucie, które normalnym ludziom kojarzyło się ze szczęściem, radością i namiętnością, dla niej oznaczało jedynie smutek i samotność. 
Pogoda w Kiri była taka, jak przypuszczała. Mżyło. Naciągnęła kaptur na różowe włosy i przywitała się z dwoma strażnikami pilnującymi bramy. Pokazała im wezwanie mizukage i legitymację Konohy. Po krótkiej rozmowie wskazali jej drogę. Szła omijając kałuże. Pomyślała, że mieszkańcy powinni zainwestować w ulice i zrobić coś z tym całym błotem, które zdążyło już oblepić jej buty. W końcu stanęła przed piętrowym, podłużnym budynkiem, który był najważniejszym w całej wiosce. 
- Co panią do nas sprowadza? - zapytała kobieta przy wejściu. Siedziała za długim biurkiem, obłożona teczkami i ulotkami. Sakura zerknęła na jedną z nich. Była to reklama sklepu z bronią.
- Przysyła mnie hokage. Mizukage będzie wiedziała, w jakiej sprawie - odpowiedziała Haruno. 
- Ach, o to chodzi. - Kobieta uśmiechnęła się szeroko. Gestem zaprosiła gościa dalej. Wskazała jej ogromne drzwi na końcu korytarza, na drugim piętrze. - Tylko proszę jej nie denerwować. Ostatnio jest wyjątkowo, hm... - zamyśliła się na chwilę. - Drażliwa.
Dziewczyna uśmiechnęła się tylko. Poprawiła palcami włosy, które po podróży nie przedstawiały się najlepiej. Pozwoliła, by jej towarzyszka zapukała do drzwi i je otworzyła. Weszła do środka, rozglądając się dyskretnie. Biuro mizukage mieściło się w okrągłej sali, której sufit stanowił kopułę. Długi, owalny stół stał pusty. Pod ścianą ustawione były metalowe regały. Drewniane biurko ustawione było pod oknem zajmującym prawie całą ścianę. Nigdzie nie było widać właścicielki biura. 
- Przepraszam! Czy... - zaczęła Sakura.
- Błee... - Odgłos rozlegający się za biurkiem był jednoznaczny. Ktoś wymiotował. Haruno podbiegła szybko do sprawcy. Mei klęczała nad wiaderkiem.
- Pani Mizukage! Co się dzieje?! - Pomogła kobiecie usiąść na podłodze. Zaróżowiona zazwyczaj twarz władczyni Kiri była przeraźliwie żółta. Czoło lśniło od kropelek potu, a spierzchnięte usta wykrzywione były w grymasie bólu.
- Ty jesteś Haruno - powiedziała słabo. - Kakashi cię przysłał? - Oparła się o ścianę. Wciągnęła głęboko powietrze i powoli je wypuściła. Kolory powoli zaczęły pojawiać się na twarzy Terumi. 
- Tak. Przybyłam z rozkazu hokage - odpowiedziała. Położyła dłoń na rozpalonym czole mizukage. - Ma pani gorączkę. Nie powinna się pani przemęczać. Co mówią lekarze? - zapytała. Podejrzewała jakieś zatrucie.
- Mówią, że to normalne - odparła, dźwignęła się ciężko na nogi i zadzwoniła dzwoneczkiem, który leżał na biurku. Do gabinetu weszła młoda dziewczyna, która bez słowa wzięła wiaderko z nieczystościami i wyszła.
- Nie sądzę, żeby coś takiego było normalne. - Sakura nie mogła pojąć, jak medycy z Kiri mogą w taki sposób lekceważyć stan zdrowia głowy wioski. 
- Niestety, jednak nie mam zamiaru przechodzić przez te męki przez kolejne miesiące. Dlatego posłałam po ciebie. Ci niewydarzeni medycy w mojej wiosce odmawiają współpracy! Chcą, żebym wypluła wszystkie wnętrzności! - krzyknęła, siadając na fotelu za biurkiem. 
- Co pani dolega? 
- Ciąża - mruknęła wyraźnie niezadowolona. Sakura westchnęła z ulgą. Z takim problemem bez wątpienia mogła sobie poradzić, ale czemu nikt w wiosce nie chciał jej udzielić wsparcia? To było zastanawiające. 
Szedł za Iruką, jak na ścięcie. W dłoni trzymał plik kartek zawierający program zajęć, listy uczniów i inne pierdoły, które w ogóle go nie interesowały. Umino, jakby nie widząc nastawienia swojego byłego podopiecznego, wesoło opowiadał o klasie drugiej. Grupa ta została przydzielona Sasuke.
- Zobaczysz, szybko się zaaklimatyzujesz. To naprawdę bystre i mądre dzieciaki - powiedział starszy.
- Nie wątpię - odparł ponuro.
- Nie będzie tak źle - pocieszał Iruka. Jednak jego towarzysz nie był tego taki pewien. Weszli do sali. W środku, w ławkach siedziało dwudziestu uczniów, którzy wraz z pojawieniem się nieznajomego mężczyzny, zaczęli szeptać między sobą. 
- Dzieci! Od dzisiaj będzie się wami zajmował nowy nauczyciel! Pani Kawasaki poszła na urlop zdrowotny. - Mężczyzna, o którym była mowa, miał przeczucie, że była wychowawczyni potrzebowała wolnego na podreperowanie psychiki. Sam widok grupki dzieciaków przyprawiał go o nagły impuls ucieczki. - Przedstaw się uczniom - wyszeptał Umino.
- Nazywam się Uchiha Sasuke. Będę waszym nauczycielem. Nie toleruję gadania na lekcji, śmiechów, durnych żartów i łażenia po klasie bez pozwolenia - powiedział, przyjmując najbardziej odpychający ton głosu, jaki potrafił z siebie wydobyć. Ręka chłopca z drugiej ławki wystrzeliła do góry. Zignorował ją. - I dla jasności, takich pozwoleń nie wydaję. Na moich lekcjach ma panować cisza i spokój - zakończył chłodno. 
- To zostawiam was z waszym senseiem. - Iruka uśmiechnął się nerwowo. Uważał, że pomysł Kakashiego nie należy do najlepszych, ale nie miał wyboru. Choć był dyrektorem akademii, to jednak hokage stał od niego o wiele wyżej w hierarchii. Jednak, żeby przysłać Sasuke na zastępstwo do siedmiolatków? Umino czarno to widział. Dzieci w tym wieku potrzebowały ruchu, zabawy i pozytywnego autorytetu. A to? Uchiha z reputacją zdrajcy i mordercy własnego brata. Co z tego, że został oczyszczony z win i przywrócony do łask po wojnie? Rodzicom się to nie spodoba, oj nie spodoba. Mężczyzna już widział oczami wyobraźni wściekłe matki i niezadowolonych ojców. Westchnął ciężko. W drzwiach obejrzał się jeszcze na klasę i Sasuke.
- Powodzenia! - zawołał, wychodząc. 
To były z pewnością cztery najgorsze godziny jego życia. Przez cały ten czas musiał się mieć ciągle na baczność, sytuacja w klasie kojarzyła mu się z oblężeniem. Dwudziestu uczniów - siedem dziewczynek i trzynastu chłopców - śledziło każdy jego ruch i słowo. Czekali na jego potknięcie, ale nie dał im tej satysfakcji. O nie! Ta bitwa z pewnością była jego wygraną. A na pamiątkę starcia pozostały w dzienniku dwa równe rządki jedynek. Nikogo nie oszczędził. Nie uległ nawet płaczom i prośbom, które złożyli w ofierze jego jeńcy - uczniowie. Z poczuciem ciężko zapracowanego triumfu opuścił akademię. 
Był głodny. Od wczorajszej kolacji u Naruto nie miał nic w ustach. Może to przez to miał taki paskudny humor. Minął Ichiraku, twardo postanawiając, że nigdy tu nie zje. Nie chciał ciągle natykać się na wesołego blondyna. Zaburczało mu przeraźliwie w brzuchu. Staruszka przechodząca obok, spojrzała na niego z porozumiewawczym uśmieszkiem. Sasuke zacisnął usta w cienką linię. Obejrzał się. Nikt nie siedział w barze serwującym ramen.
- Tylko ten jeden raz - mruknął pod nosem. Zawrócił i usiadł na barowym stołku. Zamówił podwójną porcję z wołowiną. Kiedy dostał miskę z parującą zawartością, z zapałem zabrał się do jedzenia. Właśnie wciągał makaron, gdy ktoś strzelił go otwartą dłonią w plecy. 
- Pfu! - Wypluł zawartość ust wprost na stojącą na kontuarze reklamę nowego ramenu.
- Sasuke, jak dobrze cię widzieć! Co powiesz na małe... - zaczął wesoło Uzumaki, przysiadając się obok.
- Debilu! Nie widzisz, że jem?! - huknął Uchiha. Wyjął ze stojaka kilka serwetek i niezdarnie zaczął ścierać wyplute kluski i kawałki wołowiny. 
- Wybacz. Nie wiedziałem, że się oplujesz.
- Nie oplułem się!
- Skoro tak mówisz - odpowiedział Naruto. Zamówił swój ulubiony ramen. - Ale następnym razem jedz z zamkniętymi ustami. Hinatka mówi, że tak wypada - poradził blondyn.
- A zabić cię mogę z otwartymi ustami? Czy też mam je zamknąć? - syknął wyraźnie już zły chłopak.
- Wyluzuj, stary. Jedz, nim ci ramen wystygnie. - Odebrał swoją miskę i z apetytem zabrał się za konsumowanie. Towarzyszyło temu mlaskanie, siorbanie i ogólny zachwyt nad umiejętnościami Ichiraku. 
- Jesteś chory - mruknął Sasuke. - Ramenowy zboczeniec - dodał jeszcze, wstając. 
- Juf ifiesz? - wybełkotał, wciągając wyjątkowo długie kluski.
- Hinatka cię nie nauczyła, że z pełnymi ustami się nie mówi? - zadrwił brunet. 
- Czekaj! Sasuke! - zawołał Naruto, szybko kończąc swoją porcję. - Dziękuję, jak zawsze było pyszne! - krzyknął do kucharza i wybiegł za przyjacielem.
- Nie mam dla ciebie czasu.
- A co będziesz robił? Słyszałem, że zostałeś nauczycielem w akademii.
- Tak - odparł krótko, chcąc zamknąć temat. Jednak z Uzumakim takie coś się nie sprawdzało.
- Dziś był twój pierwszy dzień, prawda? Jak było? Dzieciaki są kochane, prawda? Niedługo sam będę ojcem! - Uchiha westchnął z rezygnacją. Zaczynało się. Blondyn zaczynał swój monolog, którego poprzedniego dnia był świadkiem. - Jeśli będzie chłopiec to z pewnością będzie chciał zostać hokage, ale najpierw to będzie musiał skończyć akademię. Kto wie, może będziesz jego senseiem. Ale byłoby fajnie!
          - Tak. Wywaliłbym go już pierwszego dnia - odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem.
- Czemu?
- Bo z pewnością byłby takim samym młotkiem, jak ty.
- No wiesz co? - oburzył się. - Na pewno będzie mądry za Hinatką - dodał po chwili, a na jego usta wypłynął rozanielony uśmiech. Sasuke skrzywił się wyraźnie, widząc tak szczęśliwego blondyna. 
- Tobie naprawdę coś padło na mózg - powiedział.
- O co ci tym razem chodzi? - zapytał.
- Robisz maślane oczy, uśmiechasz się jeszcze bardziej głupkowato, niż zazwyczaj i ciągle jęczysz, jaka ta Hinata cudowna, delikatna i... - zastanowił się. 
- Urocza, piękna, odważna, dobra, kochana, troskliwa - zaczął wymieniać Naruto.
- Właśnie! Skończ już, bo niedobrze mi się robi.
- Sasuke, jak się zakochasz, to sam będziesz się tak zachowywał - rzekł Uzumaki z typową dla siebie pewnością siebie. 
Spojrzał na niego z powątpiewaniem. Zaśmiał się gorzko. Zakochany? On? Wiedział, że Naruto ma skłonność do opowiadania farmazonów, ale to, co teraz powiedział naprawdę go rozśmieszyło. Uchiha i miłość? Dobre sobie.
- Hahaha! - Chwycił się za brzuch i wybuchnął gromkim śmiechem. Ludzie na ulicy zatrzymywali się i przyglądali się parze przyjaciół ze zdziwieniem. Usta Naruto rozciągnęły się szeroko, ukazując rząd białych zębów.
- Jeszcze zobaczysz - zagroził wesoło.
- To byłby chyba koniec świata - odpowiedział chłopak, ocierając łzy, które pojawiły się w kącikach oczu. Spojrzał zdziwiony na wilgotne palce. Kiedy ostatni raz śmiał się tak bardzo? Nie pamiętał. Wytężył umysł, ale nie mógł sobie przypomnieć takiej chwili. Wiedział jednak, że kiedyś, w dalekiej przeszłości mu się to zdarzyło. Może, gdy był jeszcze malcem chodzącym w pieluszce? 
- Chcesz się założyć? - Uzumaki wyszedł z propozycją.
- Jasne - odpowiedział po chwili. 
- Jeśli się zakochasz, to przez rok będziesz mi kupował ramen u Ichiraku - zdecydował Naruto.
- Spoko. I tak do tego nie dojdzie - odpowiedział Sasuke. - Ale jeżeli ja wygram, to przez cały rok nie tkniesz ramenu - powiedział z prawdziwą satysfakcją. 
- Nie! To nie w porządku! - zaprotestował przerażony. Rok bez ramenu? Wolał każdą inną karę, nawet zamknięcie w bibliotece, albo czyszczenie latryn było mniej przerażające niż 365 dni bez jego ukochanego dania. Ramen stanowił jego siłę i motywację.
- Nie ma dyskusji. Sam chciałeś się założyć - odpowiedział zadowolony z siebie. Życie jednak mogło być piękne. W końcu udało mu się sprawić, że na szczęśliwą twarz Naruto spłynął strach. 
- Argh! - Blondyn krzyknął, ciągnąc się za włosy na głowie. Miał problem i to poważny. Wymyślił zakład, ale jego wygrana była porównywalna do trafienia szóstki w totka. Był w czarnej dupie. I doskonale o tym wiedział. - Mój przeklęty długi język!
- Musimy ustalić czas trwania zakładu - przerwał przemyślenia przyjaciela. - Proponuję sześć miesięcy od dzisiaj.
- Nie! To za krótko! - Uzumaki nerwowo zareagował, próbując szybko coś wymyślić.
- Pół roku. Przez ten czas ciesz się kluskami, bo potem będziesz musiał się na długo z nim pożegnać. - Wszedł do sklepu spożywczego i chwycił koszyk. Ruszył między regałami szukając czegoś na kolację. Miał zamiar zapełnić lodówkę. 
- Organizujemy małe przyjęcie z Hinatką. Jesteś zaproszony - powiedział blondyn, ładując do swojego koszyka świeże marchewki i pomidory. 
- Od kiedy zdrowo się odżywiasz? - zapytał Sasuke, celowo pomijając temat imprezy. Nie miał najmniejszej ochoty brać udziału w życiu towarzyskim państwa Uzumakich.
- Sakurka kazała mi kupować warzywa i owoce dla mojej kochanej kruszyny - odpowiedział, dorzucając trzy opakowania ramenu.
- Sam byś na to nie wpadł. Kiedy wraca z Kiri? - zapytał mimochodem, przeglądając różne rodzaje pieczywa.
- Nie mam pojęcia. Kakashi też nie wie. Podobno to jakaś tajna misji, czy coś - odpowiedział. - A co? Stęskniłeś się za nią? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Phi! Głupota. Czemu miałbym tęsknić? 
- Może... - zaczął z podstępnym uśmieszkiem.
- Nie licz na to - odparował szybko. - Lepiej dorzuć sobie jeszcze dwie porcje. - Wskazał na ramen. -  Musisz się najeść na zapas.
- Nie da się! Już kiedyś próbowałem. - Naburmuszony ruszył za Sasuke do kasy.
Naruto wszedł do domu, odstawił dwie wypchane po brzegi siatki na stół i ruszył na poszukiwanie małżonki. Znalazł ją w sypialni. Siedziała na łóżku, oparta o puchowe poduszki. Pod stopami miała zrolowany kocyk.
- Źle się czujesz? - zapytał lekko wystraszony.
- Nie - zaprzeczyła szybko. - Tylko stopy zaczęły mi puchnąć, a do tego bolą mnie plecy. Posiedzę sobie chwilkę i mi przejdzie - dodała z uśmiechem.
- Ale to chyba niedobrze - zmartwił się. - Polecę po Sakurkę!
- Czekaj! - zawołała za mężem, który właśnie łapał za klamkę. Wrócił się. - Sakura przecież wyruszyła do Kiri. Poza tym nic mi nie będzie. To normalne objawy - uspokoiła chłopaka.
- Aha. - Chłopak podrapał się po głowie i przysiadł na łóżku obok. - A dużo jeszcze takich normalnych objawów możesz mieć? - zapytał.
- Tak, ale wszystkie są jak najbardziej naturalne - odpowiedziała. - Wszystko dlatego, że nasze dziecko zaczyna rosnąć i się rozpycha.
- Masz nie męczyć mamy! - Naruto pochylił się nad płaskim jeszcze brzuchem Hinaty. - Jeśli będziesz ją zadręczał, to nie dostaniesz ramenu - powiedział. Nagle usiadł wyprostowany i spojrzał z przerażeniem na żonę. - Przypomniałem sobie! Hinatko, jestem skończonym idiotą! Jak ja przeżyję rok bez ramenu?!
- Nie rozumiem. Co się stało? - Zdezorientowana spojrzała na blondyna. 
- Spotkałem Sasuke i się założyliśmy. - Opowiedział całą historię z zakładem, przerywając w odpowiednich miejscach, by poużalać się nad swoim losem. 
- Powiedziałeś mu o spotkaniu? - zapytała. - Może mu kogoś przedstawimy? - zaproponowała. Uzumaki spojrzał na nią z podziwem.
- Kochanie, jesteś genialna! Oczywiście! Zaprosimy wszystkie ładne dziewczyny z wioski, Sasuke w końcu jest facetem. Nie da rady uciec przed nimi wszystkimi! - Ucałował żonę w policzek. - Cholera, jest jeden problem - zamyślił się.
- Jaki?
- Wspomniałem mu o spotkaniu, ale nic mi nie odpowiedział, bo zaczęliśmy się kłócić - odpowiedział. - Ale chyba wiem, jak go sprowadzić. Użyjemy podstępu - powiedział, zacierając ręce. Uśmiechnął się triumfalnie, wyobrażając sobie, jak Sasuke przez calutki rok płaci za jego ramen.